Zdusili ogień



Trzy osoby nie żyją. Straty wynoszą kilkanaście milionów złotych. Ale udało się uratować Rafinerię Gdańską, choć wielka katastrofa była blisko.

Studio Gazeta 11 godzin pożaru. Jak i gdzie przebiegała akcja zbiorniki o pojemności 50 tys. m3 w linii prostej do centrum Gdańska jest ok. 6,5 km najbliższy zagrożony zbiornik zbiornik o pojemności 20 tys. m3 w którym doszło do wybuchu schemat zbiornika stały dach zewnętrzny miejsce pobierania próbek; tu znajdowały się ofiary w chwili wybuchu pusta przestrzeń między zbiornikami ma zatrzymać ewentualny wyciek paliwa im bliżej dna, tym ściany wewnętrznego zbiornika są grubsze, gdyż ciśnienie zgromadzonego paliwa też jest większe paliwo (benzyna, olej napędowy, itp.) zewnętrzny zbiornik pojemność zbiornika 20 tys. m3 ruchomy dach wewnętrzny przesuwa się wraz z ilością paliwa w zbiorniku dach wewnętrzny i zewnętrzny są tak skonstruawane, by siłę wybuchu skierować w górę, a nie na boki 20 metrów nagrzewający się zbiornik kurtyna wodna w momencie wybuchu w zbiorniku było 19 tys.m3 benzyny w czasie pożaru zdołano odpompować 8 tys. m3 paliwa kurtyna wodna stacja pomp stacja zasilania

Nie ma jeszcze oficjalnych informacji o przyczynach sobotniego wypadku, którym przez kilkanaście godzin żyła cała Polska. Wiadomo, że ok. 14:50 trzech pracowników firmy BMS weszło na zbiornik, aby (na zlecenie firmy Vitol, która kupowała paliwo w rafinerii) pobrać próbki paliwa i zbadać ich jakość. To rutynowa czynność. Przez otwór w dachu mieli spuścić na bawełnianej lince koszyk z brązu lub mosiądzu. W środku była butelka zdalnie otwierana na odpowiedniej głębokości.
Rozmowa z dowódcą akcji

Piotr Piotrowski: Dowodził Pan akcją gaśniczą. Co najbardziej utkwiło Panu w pamięci?
Mł.bryg. Andrzej Rószkowski (zastępca KW PSP w Gdańsku): Mimo wszystko nie ogromne płomienie, które wydobywały się ze zbiornika. Cały czas podświadomie martwiłem się o bezpieczeństwo ratowników, którzy brali udział w gaszeniu. Mieliśmy tam na miejscu do czynienia z wielkim żywiołem. Do tego dochodziły olbrzymie temperatury - paląca się etylina miała nawet ponad 1000 stopni Celsjusza.

Jak dużą grupą strażaków Pan dowodził i jakie były Wasze najważniejsze zadania?
- Ściągnęliśmy na miejsce pożaru ponad 160 strażaków z całego Pomorza. Przyjechało ponad 50 samochodów gaśniczych, ogromna masa dodatkowego sprzętu. Do tego kolejnych 100 strażaków z innych województw. Chłodziliśmy zarówno sam płonący zbiornik, jak i znajdujące się obok niego. Wreszcie najważniejszym naszym zadaniem było ugaszenie samego pożaru. Do tej dokładnie zaplanowanej akcji przygotowania trwały kilka godzin.

Ogień udało się ugasić w ciągu niemal godziny. Jak to było możliwe?
- Zgromadziliśmy w ciągu kilku godzin ponad 200 ton środka pianotwórczego. Do tego przyjechało ponad dwadzieścia specjalistycznych działek o dużej wydajności. O godzinie 01:07, kiedy temperatura wypompowywanej ze zbiornika benzyny dochodziła do blisko 50 stopni Celsjusza, rozpoczęliśmy atak na ogień - piana została podana z kilkunastu punktów do palącego się zbiornika. W godzinę udało nam się wypełnić zbiornik odpowiednią ilością piany. To pozwoliło na zaduszenie ognia.
Wybuch nastąpił pewnie w czasie tych czynności. Jedna z hipotez mówi, że zapłon spowodował telefon komórkowy. Mężczyźni zginęli na miejscu.
Komisja, którą powołał prezes rafinerii, zbada, czy zbiornik był szczelny albo czy nie był nadmiernie wypełniony - to dodatkowo zwiększa niebezpieczeństwo powstania wybuchowych oparów.
- Wszystko wskazuje na to, że byliśmy w zgodzi z normami i przepisami - mówił jednak wczoraj Paweł Olechnowicz, prezes Rafinerii Gdańskiej.
Pierwsza przyjechała zakładowa straż pożarna rafinerii, potem pojawiły się jednostki z Gdańska, Sopotu i Gdyni. Wezwano posiłki z innych województw - groziło, że ogień przeniesie się na następne zbiorniki. Strażacy zajęli się ich chłodzeniem. Przez 11 godzin nie podejmowali nawet prób gaszenia ognia. - Musimy skoncentrować siły - mówił "Gazecie" kilkadziesiąt minut po eksplozji rzecznik KW PSP Piotr Prożyński. Z płonącego zbiornika tylko wypompowywano benzynę.
Powstał sztab kryzysowy. Ewakuowano kilkadziesiąt rodzin z okolic rafinerii.
Tymczasem w Gdańsku odczuwało się panikę. Wszyscy widzieli dym i ogień, nikt nie wiedział, czy katastrofa nie grozi miastu.
Jak twierdzą strażacy, gaszenie zbiorników z benzyną to najtrudniejsze z zadań. Zbiorniki należy pokryć w krótkim czasie kilkumetrową warstwą specjalnej piany gaśniczej. Potrzeba dużej ilości sprzętu. Tuż przed decydującą walką z ogniem w strefie zero było już 50 wozów bojowych, kilkadziesiąt działek i agregatów. Niektóre aż z łodzi czy Koszalina. Pomoc przysłał też płocki PKN Orlen.
Atak kilkakrotnie przekładano: z 21, na 23, potem jeszcze raz. Cały czas wypompowywano benzynę, ale temperatura rosła. - Dłużej czekać nie możemy - powiedział nam o 1 w nocy z soboty na niedzielę nadbryg. Ryszard Grosset, zastępca komendanta głównego straży pożarnej. - Temperatura benzyny osiągnęła stopień krytyczny.
Grosset korzystał z pomiarów prowadzonych za pomocą kamery termowizyjnej. Wokół zbiornika było mniej niż 30 stopni, ale u góry, tuż przy krawędzi, aż 155 stopni. W płomieniach - ponad 1000 stopni. Słychać było głośne trzaski blach wewnętrznej konstrukcji zbiornika.
O 01:07 największe działka zaczęły wyrzucać pianę, na ogień leciało 40 ton substancji gaśniczej na minutę. To był decydujący moment. Czarny scenariusz przewidywał eksplozję w momencie mieszania się benzyny z środkiem gaśniczym. Płonące paliwo mogło zagrozić pobliskim zbiornikom. Doszłoby do prawdziwej tragedii, mogły zginąć setki ratowników.
Szczęśliwie języki ognia cofnęły się przed pianą do wnętrza. Stało się już jasne, że akcja się powiedzie. W końcu zniknęła nawet lekko świecąca łuna.
Celem strażaków było już tylko ostudzenie benzyny do 20 stopni, aby nie nastąpił samozapłon.
Wczoraj strażacy obchodzili dzień świętego Floriana - swojego patrona.

Płonące paliwo mogło zagrozić pobliskim zbiornikom. A wtedy doszłoby do prawdziwej tragedii. Po 11 godzinach pożar w Rafinerii Gdańskiej udało się ugasić. [fot. Dominik Sadowski]

Wszyscy widzieliśmy dym i ogień, nikt nie wiedział, czy katastrofa nie grozi miastu. [fot. Damian Kramski]


INNE OGNIE

- Czechowice-Dziedzice, 26 czerwca 1971 r. Największy i najtragiczniejszy pożar w polsjkich rafineriach. Zginęły 34 osoby, sto było ciężko poparzonych. Zawiniły wadliwe instalacje i nieprofesjonalnie prowadzona akcja ratownicza. Pożar zaczął się od uderzenia pioruna w jeden ze zbiorników. Jednostki strażackie przystępowały do akcji w nieskoordynowany sposób. Wyciek płonącego paliwa objął trzy sąsiednie zbiorniki. Dwa eksplodowały. Rafineria płonęła 60 godzin.

- Trzebinia, 5 maja 2002 r. Uderzenie pioruna spowodowało wybuch zbiornika. Nikt nie zginął. W akcji ratowniczej uczestniczyło 280 strażaków z kilku województw. Ogień ugaszono po pięciu godzinach. Zbiornik w Trzebini miał pojemność 10 tys. m sześciennych, w środku znajdowało się 800 ton ropy naftowej. W akcji niegroźnych dla życia oparzeń doznał jeden ze strażaków.

- Płock, 1 lipca 1983 r. Ogień wybuchł z powodu rozszczelnienia się jednego z mniejszych zbiorników. Nie było ofiar.



"Gazeta Wyborcza" (Marek Sterlingow, Sławomir Sowula, Piotr Piotrowski) 05-05-2003