Strażacy mają już dość proszenia sponsorów o pieniądze na wyposażenie.

PROTEST JAK POŻAR



Nieubezpieczone samochody, brak środków na paliwo, niedobór mundurów czy sprzętu do ratowania ludzi - to problemy polskiej straży pożarnej.

Akcja protestacyjna Państwowej Straży Pożarnej, która objęła w tym tygodniu całą Polskę, to skutek kilkuletniej biedy, jaka w tej instytucji panuje. Chociaż na pierwsze strony gazet trafiają informacje o żądaniach finansowych strażaków, tak naprawdę chodzi o zupełnie coś innego. Bo nie ma pieniędzy nie tylko na pensje, ale i na sprzęt. A to stwarza zagrożenie życia interweniujących strażaków.

Ponura prawda
  - Kłamałbym, gdybym zaprzeczył stwierdzeniu, że żądamy zrównania naszych pensji z policyjnymi, czyli podwyżki o ok. 200 zł. Ale niech czytelnicy "Dziennika Zachodniego" ocenią, czy pracowaliby na trzy zmiany z narażeniem życia za 1100 zł.? - pyta retorycznie wiceprzewodniczący strażackiego związku zawodowego "Solidarność", strażak z Bielska-Białej, Jerzy Jurczak. Przyznaje jednak, że bieda, która od kilku lat nęka straż pożarną, budzi konkretne obawy strażaków. - Chcemy zwrócić uwagę rządu i parlamentarzystów na to, jak jesteśmy wyposażeni. Społeczeństwo też powinno o tym wiedzieć - dodaje.
A prawda jest rzeczywiście ponura. Straży brakuje właściwie na wszystko. Na remonty uszkodzonych wozów ratowniczych, nie mówiąc o kupnie nowych czy o doposażeniu już posiadanych. Nie ma też pieniędzy na umundurowanie, wyposażenie strażnic, a przede wszystkim na sprzęt ratownczy, który jest bardzo drogi. Zazwyczaj atestowanego sprzętu nie można zamówić taniej u krajowych producentów. Skutek jest taki, że duża część wyposażenia strażaków wkrótce może nie zostać dopuszczona do użycia.
- Z moich prognoz wynika, że 50 proc. wszystkich hełmów katowickich strażaków straci w tym roku atesty. Nie mam pieniędzy na zakup nowych. Cena jednego hełmu wynosi średnio 500 złotych - mówi Marek Durał, szef katowickiej Komendy Miejskiej Straży Pożarnej. Katowicka placówka, chociaż jest największa i obsługuje najważniejsze miasto województwa, ma chyba najpoważniejsze problemy finansowe.
- Rocznie mogę wydać 300 tys. zł na zakupy i 100 tys. na remonty. Komuś z małej komendy może się wydawać, że to jakaś bonanza, ale ja muszę się nieźle napocić, żeby nie zabrakło pieniędzy - dodaje Durał. Połowę kasy na remonty wydał za jednym zamachem - na remont podnośnika, który jest stary i ledwie działa... Kupienie nowego, który kosztuje 3 miliony złotych, pozostaje w sferze pobożnych życzeń, choć o tej potrzebie katowickiej straży wie zarówno komendant wojewódzki, jak i prezydent Katowic.
A dbać o bezpieczeństwo ponad trzystutysięcznego, wielkiego miasta bez podnośnika się nie da.

Na łasce gminy
  - Gdybym dostał trochę pieniędzy i tak nie przeznaczyłbym ich na podnośnik, tylko na umundurowanie - ubrania bojowe, kominiarki, buty, maski do aparatów powietrznych, rękawice - to marzenia szefa katowickiej straży pożarnej. W tym roku mają się spełnić, przynajmniej częściowo, za sprawą władz samorządowych. Prezydent Katowic obiecał jednostce Durała pół miliona złotych.
- Gdyby nie gminy, to nasza jednostka by stanęła. Władze Rybnika dorzuciły nam 30 tys. zł do budżetu paliwowego. Ta głupia (z punktu widzenia jednostki, która zajmuje się ratowaniem ludzi) kwota była dla nas zupełnie nieosiągalna, a zabrakło nam na benzynę - opowiada Stanisław Kocur, zastępca komendanta Powiatowej Komendy Straży Pożarnej w Rybniku i przewodniczący "Solidarności" strażackiej w województwie śląskim. W Katowicach władze kupiły w ubiegłym roku straży pożarnej nowy skokochron - poduszkę pneumatyczną do ewakuowania ludzi z wysokich budynków. Stary już dawno stracił atest.

Trzeba było zakasać rękawy
  Rybnicka straż we wrześniu ubiegłego roku przeżyła prawdziwy dramat. W wyniku wypadku samochodowego całkowitemu zniszczeniu uległ jedyny nowoczesny samochód strażacki w tej jednostce - renault, który był chlubą ratowników z Rybnika. Do wypadku doszło w trakcie powrotu z akcji. Wóz kosztował 600 tys. złotych (to był jedyny wóz strażacki w województwie, który miał wykupione ubezpieczenie autocasco). W obecnej sytuacji strażacy nie mają uzasadanionych powodów, by liczyć na to, że z Warszawy albo w "prezencie" od gminnych władz dostaną sumę na zakup nowego wozu.
- Na autocasco nas nie stać, a przydałoby się ze względu na to, że sprzęt często ulega uszkodzeniom w trakcie interwencji - mówi jeden ze strażaków.
Tak jak Rybnik nie ma pieniędzy na samochód, Katowice - na hełmy i budowę nowej strażnicy (jesienią Huta Metali Nieżelaznych w Katowicach Szopienicach wypowiedziała jednostce w Katowicach, więc teraz strażacy szukają nowej siedziby), tak w Mikołowie jest problem z drabiną.
- To nie jest drabina, bo z drabiną nie byłoby takiego problemu. Chodzi o wart 800 tys. złotych podnośnik, dzięki któremu można gasić pożary nawet na wysokości 26 metrów. To niezbędne urządzenie, ponieważ w mieście są bloki. Na jego zakup nie mamy jednak pieniędzy - mówi szef mikołowskiej straży, komendant Dariusz Witkowicz.
Nie pozostaje mu nic innego, jak liczyć na szczodrość władz gminnych. Ale gmina coraz częściej odsyła go do powiatu. - A powiaty nie mają pieniędzy. I tak w koło Macieju. W takiej samej sytuacji są zresztą inni komendanci jednostek działających w powiatach ziemskich - dodaje mikołowski komendant.
- Strażak musi być złotą rączką. Sam sobie nomex (mundur do interwencji ze specjalnej, niepalnej tkaniny) naprawi, sam zreperuje wóz. Jeszcze do niedawna nie było problemów z tym, żeby namówić jakąś firmę, by za darmo naprawiła samochód albo mundury. Teraz i firmy są w biedzie, więc sami zakasaliśmy rękawy - twierdzą strażacy. Przyznają się jednak do tego dopiero po dłuższej rozmowie.
- A ja mam już dość biegania do sponsorów. Bo skąd mam wziąć pieniądze na wyposażenie, skoro budżet jest taki sam, jak w ubiegłym roku, a koszty wzrosły? - mówi anonimowo jeden z komendantów.

"Dziennik Zachodni" (Joanna Karweta) 10-01-2003