Pogrzeb strażaków. Trwa ustalanie przyczyn tragedii.

Pożegnali bohaterów



Mieszkańcy Jecza-Laskowic pożegnali wczoraj dwóch strażaków, którży zginęli w czwartkowy wieczór, ratując życie innych.

  Czwartkowy wieczór. Marek Szczęśniak i jego zastępca Mariusz Pasztetnik wraz z kolegami z jednostki ratowniczo-gaśniczej czuwają. Czuwają, by w najgorszych chwilach walczyć o życie innych. Kilkanaście minut przed 22 w jednostce dzwoni telefon. Pożar mieszkania przy ulicy Tańskiego. Chwilę później strażacy są na miejscu. Kłęby gęstego dymu. Marek Szczęśniak i Mariusz Pasztetnik zakładają maski tlenowe i wchodzą do mieszkania. W środku są lokatorzy. Za chwilę wyprowadzają jednego z nich. Ktoś woła: -W lokalu jest jeszcze jedna osoba. Ratownicy bez chwili wahania wracają do płonącego mieszkania. Niedługo później odzywają się ich sygnalizatory bezruchu.
To urządzenia, które dają znać, gdy strażak nie rusza się dłużej niż 40 sekund. Natychmiastowa akcja ratunkowa nie przynosi skutku.

Odeszli najlepsi
 - To byli najlepsi strażacy -mówi kilka godzin póżniej Jerzy Łabowski, komendant powiatowy straży pożarnej w Oławie. Jeden z nich przepracował w straży dwanaście lat. Drugi - dziewięć.
Obaj polegli pośmiertnie zostali odznaczeni medalami "Zasłużony dla Ochrony Przeciwpożarowej".
Marek Szczęśniak miał 33 lata. Osierocił dwójkę dzieci. Mariuszowi Pasztetnikowi niedawno urodziło się pierwsze dziecko. W poniedziałek obu jelczańskich strażaków żegnały tłumy mieszkańców miasteczka. Przyjechali też ich koledzy z całej Polski. Wśród nich komendant główny straży pożarnej, szef obrony cywilnej kraju Teofil Jankowski. W ostatniej drodze towarzyszył ratownikom także Tadeusz Matusiak. wiceminister spraw wewnętrznych.
Tragiczny rok

Na Dolnym Śląsku to pierwszy wypadek z tak tragicznym skutkiem od pięciu lat. W drugiej połowie ubiegłego roku zdarzyły się dwa poważne wypadki, w których ucierpieli strażacy. Jeden z nich, podczas akcji we Wrocławiu, spadł z wysokości 20 metrów. Drugi, w Jeleniej Górze, wyskoczył z płonącego mieszkania. Obaj z powodu bardzo licznych złamań (m.in. miednicy) najprawdopodobniej nie będą mogli wrócić do służby.
Jak zginęli? Zaczadzenie? Zatrucie toksycznymi opararmi z palących się styropianowych kasetonów sufitowych? Może zabrakło tlenu w butlach? Może jednemu z nich stało się coś złego, drugi zdjął maskę by go ratować...
To póki co, pytania, które pozostają bez odpowiedzi. Tuż po tragedii przełożeni zmarłych strażaków zapewniali, że ich wyposażenie było bezawaryjne. że nigdy nikogo nie zawiodło. Co więc się stało?
- Sekcja zwłok nie wykazała, jaka była przyczyna śmierci -mówi prowadząca sprawę Hanna Wojciechowska z oławskiej prokuratury rejonowej. Najmniej prawdopodobną wersją jest zaczadzenie. - Konieczne będą bardziej szczegółowe badania - tłumaczy pani prokurator. Ich przeprowadzenie zleciła już m.in. krakowskiemu instytutowi ekspertyz sądowych. Odpowiedzi poznamy najwcześniej za miesiąc.

Co się zapaliło?
  Wiadomo już za to, jak doszło do samego pożaru. Właściciel mieszkania przyznał, że to on zawinił. Zostawił palącą się w świątecznym stroiku świeczkę. Wyszedł do innego pokoju. Świeczka się przewróciła. Wystarczyły sekundy... Właścicielowi mieszkania prokuratura postawiła już zarzut nieumyślnego spowodowania pożaru.


Nie znamy przyczyny

Andrzej Szceśniak - rzecznik wojewódzkiej straży pożarnej
Nie znamy przyczyn śmierci dwóch strażaków, którzy zginęli w ubiegłym tygodniu podczas akcji. Jest to dla nas wielka zagadka. Śledztwo w tej sprawie jest prowadzone przez policję i prokuraturę. My nie prowadzimy własnego dochodzenia. Powołamy jednak specjalną komisję, która zbada sprawę. Na razie nie wiemy jeszcze kiedy. Póki co, nie chcemy spekulować. To nie ma sensu. Doświadczenie, zdobyte w naszej pracy, uczy, że przydażyć się mogło wszystko.
Remiza w żałobie
  W remizie w Jelczu-Laskowicach pracuje na co dzień 25 ludzi. Wczoraj było tam bardzo cicho. - Idź do domu, prześpij się - zastępca komendanta kładzie rękę na ramieniu siedzącego ze spuszczoną głową strażaka. - Dziękujemy, stramy się trzymać - Jarosław Janik, oficer dyżurny, łamiącym się głosem podziękował za kolejne tego dnia słowa wsparcia od strażaków w Brzegu. - Dla nas to jest tak, jakby umarł brat. Wszyscy przeżywamy śmierć Marka i Mariusza. Obydwu przyjmowałem do służby - w głosie Jerzego Lobowskiego, dowódcy komendy powiatowej PSP w Oławie, słychać wzruszenie. Marek Szcześniak pracował w straży od 1990 r., zostawił żonę i dwójkę dzieci. Mariusz Pasztetnik, na służbę przyszedł w 1994 r. - Świetnie grał w piłkę. Zresztą obaj byli dobrymi sportowcami - wspomina Łonowski. - Mariusz osierocił malutkie dziecko - dodaje przygnębiony.
- Tę wersję zdarzeń będziemy jeszcze musieli zweryfikować ale nie ma powodów, by nie wierzyć właścicielowi -tłumaczy Hanna Wojciechowska.

"Gazeta Wrocławska" 07.01.2003